2a – Shengjin – pierwsze stare wrażenia

Dzień 10

Z kempingo-motelu Riviera Shengjin jest kilka minut autem do samego Shengjin. Nazwa przywodzi na myśl Shanghaj i akcenty chińskie pojawiają się tu od czasu “romansu” Hodży z chińskimi komunistami. Czy przypadkiem Albania nie ma w Europie najwyższego procenta ludności mówiącej po chińsku?!

Parkujemy między środkiem jezdni, a rządem tych, którzy zaparkowali przy chodniku. Nazywam to „parkowaniem w drugiej linii” i normalnie nigdy przy zdrowych zmysłach bym tego w Polsce nie zrobił, ale tu po prostu bierzemy przykład z tubylców.

Powoli, z rozkoszą, zachłystuję się chaosem albańskiej ulicy: piesi, całkowicie beztrosko wchodzący z każdej strony pod samochód; rowery i skutery przecinające ulice pod wszelkimi kątami; klaksony pozdrawiające znajomych; ciężarówki nie mogące się ruszyć, bo kierowca zostawił auto na ruchliwej drodze i sobie poszedł; sznur aut w obie strony; brak miejsc parkingowych. To co rok temu stresowało, dziś sprawia mi przyjemność. Jedno z fajniejszych wspomnień wakacyjnych to spacer wśród bałaganu albańskiej ulicy…

Zjadamy pierwszego albańskiego burka za 1 zł, albo niedużo więcej. W sąsiednim mini-markecie kupujemy kilka podstawowych produktów. Nasze obserwacje wskazują, że tutaj – za wyjątkiem największych miast – przeważają małe sklepiki, których półki często wypełniono jedynie w połowie, jak u nas za czasów PRL, więc wybierać za bardzo nie ma w czym.

Na koniec powtarzający się rytuał: pan lub pani przy kasie spisuje na kartce ceny produktów, potem je podlicza, i na końcu, dla pewności, dodaje jeszcze raz na kalkulatorze. Ceny żywności na oko mniejsze niż w Polsce, co pozwala trochę zaszaleć.

Do Shengjin nie ma po co przyjeżdżać, dlatego nie ma tu rejestracji polskich, czy czeskich (ci szwędają się głównie po górach), nie wspominając o innych krajach. Mnóstwo za to włoskich i greckich, ale my już wiemy, że to Albańczycy, którzy za granicą kupili auta i z jakiegoś powodu nie przerejestrowują ich, albo Albańczycy z ościennych krajów na wakacjach u siebie.

Rzut oka na plażę w centrum i ruszamy na północ od miasta, gdzie mają być wydmy. Zdjęć w internecie nie znalazłem, więc niemal czuję się jak odkrywca. Jeśli coś widzieliśmy wcześniej na zdjęciu, to jadąc później do tego miejsca jesteśmy turystami, jeśli nie widzieliśmy, to odkrywcami – dorabiam filozofię do przyjemnego uczucia jechania w niewiadomą.

Wiem tylko, że wydmy powinny być około 2 kilometry za Shengjin, dlatego jadę jedyną główną drogą na północ. OK, na Bałkanach, nazywanie czegoś „drogą” zwykle nie oddaje prawdziwego, opłakanego stanu rzeczy. Jeśli nie jest to główna droga częśto mamy do czynienia ze starożytnym asfaltem lub klepowiskiem z rafami kamieni i czeluściami dziur.

Na rogatkach miasta konsternacja: jakaś brama, wojskowe sprzęty i znak, że posesja jest otwarta od 8:00 do 20:00. Wolno nam tam jechać czy nie?

Mijają nas inne, nie-jeepowate samochody, więc ruszmy za nimi i wjeżdżamy w coś, co zapewne kiedyś było albańską bazą marynarki blokującą przejazd na północne plaże.

Potem wleczemy się po szutrowych wybojach przez piniowy lasek z kilkoma lepiej lub gorzej wyglądającymi kompleksami wypoczynkowymi i płatnymi plażami,

… aby wreszcie dotrzeć na koniec drogi. Tu zaczyna się dzika część plaż Shengjin. Parkujemy, wysiadamy.

***

Idę boso po piasku, brodząc w morzu i czuję się szczęśliwy. Bez zabytków, bez cudów natury, czuję się szczęśliwy jak kot na fotelu, jak pies u nóg swojego pana. Chłodna morska bryza łagodzi 37 stopniowy upał. W ręku trzymam jeden z cudów Albanii: dhalle – kefir, który najczęściej sprzedają z lodówki w burkarniach. Nie wiem co – jeśli w ogóle cokolwiek do niego dodają – ale fantastycznie gasi pragnienie.

***

Śmieci. Jedni wracają do krystalicznych chorwackich zatoczek, a ci co wracają do Albanii, powinni uczciwie powiedzieć, że wracają też do śmieci. Śmieci biją po oczach niemal wszędzie: przy drodze, na drodze, na chodniku, pod domem, pod sklepem, pod kubłem, koło kubła, w lesie, w wodzie. I nie jest to przypadłość tylko albańska, ale po prostu bałkańska, choć nas szczególnie bije po oczach właśnie tutaj.

Śmieci są też na plaży. Ciężko powiedzieć czy zostawili je Albańczycy, którzy przyszli tu biwakować, czy też wyrzuciły je fale. Na szczęście w morzu ich nie widzę, więc dochodzę do wniosku, że jednak są to ślady bytności tubylców na lądzie.

Ciężko mi wyobrazić sobie Albanię bez śmieci. Zapewne kiedyś to nastąpi, ale to już nie będzie ta sama Albania. To już nie będzie to. Śmieci powinny być w godle Albanii, w hymnie, w folderach reklamowych. Powinno się zachęcać do odwiedzin poprzez slogany „Najbardziej zaśmiecony kraj Europy!” ((To nie musi być prawdą, ale zapada w pamieć, a o to się rozchodzi w reklamie. :)), albo „Spieszcie się zobaczyć Albanię, zanim ją posprzątają!”

Fantazjuję nad kartką pocztową z użyciem tego co zobaczyliśmy bodaj godzinę temu w bazie wojskowej:

Albania, czując, ze jej bogactwo to śmieci, dodatkowo importuje je, głównie z Włoch! Internet podaje, że w całym kraju są tylko dwa porządne wysypiska śmieci, a jeśli już samorząd wywozi śmieci, to często lądują na polach za miastem. Ludzie także często wyrzucają wszystko tam gdzie stoją.

Jeszcze na początku XX wieku słowo Bałkany było na zachodzie Europy tożsame z zacofaniem. Dziś mogłoby wciąż nieźle funkcjonować jako synonim słowa śmietnisko. Mówilibyśmy wtedy tak: „Sąsiad zrobił mi przed domem bałkany”. „W lesie natknąłem się na wielkie bałkany.” „Nasza gmina ma bardzo bałkański charakter.”

Za albańskimi śmieciami z Włoch stoi mafia, stąd niewiele się w tej sprawie zmienia, ale za kilka miesięcy w albańskim parlamencie ma być głosowanie o zaprzestaniu importu śmieci. Może to będzie pierwszy krok, aby zmienić mentalność tych ludzi? Oni muszą w tej sprawie zmienić akceptację społeczną w takim stopniu w jakim Polacy w kwestii kierowania po pijaku, jazdy z nadmierną prędkością lub wylewania szamba do rowu.

CIĄG DALSZY>>>

Ten wpis został opublikowany w kategorii Albania i oznaczony tagami , , , , , , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

4 odpowiedzi na „2a – Shengjin – pierwsze stare wrażenia

  1. izanoto pisze:

    Dhale to po prostu jogurt z wodą i solą 🙂

  2. Adam pisze:

    Dziwnie się czuję pisząc te słowa, ale w końcu…są śmieci, dużo śmieci. ]:->
    Znajomi skomentowali moje zdjęcia z Albanii: „Co ty tam śmieci pojechałeś fotografować ?!”. Fotografowałem co w oko wpadło, a że śmieci dużo…

Dodaj komentarz