6a – Vlore – niepodległość, Kusum Baba, ale przede wszystkim upał

Budzę się po siódmej. Oczywiście jest już jasno i nie ma jeszcze żadnego plażowicza. Koło ósmej wywalam rodzinę z namiotów, które zaraz chowam do auta i razem siadamy na kocu do śniadania. Teraz nikt nie zgadnie, że spaliśmy tu całą noc. Można spokojnie zjeść, spakować się i zaplanować co robić dalej. Po 9:30 zaczynam już odczuwać ciepło albańskiego słońca i nie da się ukryć: budzi ono moja irytację. Wyjątkowo źle znoszę na tej wyprawie upał.

Pojawia się pierwszy samochód z plażowiczem, który daje mi do zrozumienia, że zablokowałem mu przejście na plaże, co jest półprawdą. Zablokowałem je dla samochodu, ale nie dla ludzi, a facet i tak nie chciał tu wjeżdżać. Spoko, jeszcze kwadrans i się zwiniemy.

Postanawiam, że dziś przejdziemy się po Vlore. We Vlore nie ma szczególnie ciekawych zabytków, ale mnie nie o zabytki dziś chodzi. Gdy rok temu przejeżdżaliśmy przez Vlore, zatrzymaliśmy się przy zaśmieconej i zatłoczonej plaży, a potem pojechaliśmy główną ulicą kierując się do Polski. Pamiętam, że zrobiła na mnie pozytywne wrażenie i poczułem żal, że nie mamy czasu, aby ot tak, bez pośpiechu, przespacerować się głównym deptakiem przeciętnego albańskiego miasta. Bo tak, to tylko te zabytki i zabytki… 🙂

No i jest okazja by to nadrobić. Parkujemy przy stadionie klubu piłkarskiego Flamutari Vlore i ruszamy na przechadzkę po Boulevard Ismail Quemali. (Zagadka: Polska jest wyżej czy niżej od Albanii w rankingu FIFA?)

Stadion Flamutari z tyłu:

Vlora uchodzi za jedno z bogatszych miast Albanii – niektórzy twierdzą, że to dzięki mafii. Przypomina mi się, że między innymi właśnie stąd odpływały do Włoch statki przepełnione albańskimi uchodźcami, kiedy runęły piramidy finansowe – zapewne wtedy nawiązano dużo, niekoniecznie uczciwych, kontaktów z Italią. (A po naszym Amber Gold nikt jakoś nie uciekał z Polski…)

Czuję się tu bezpieczny w Albanii, ale pamiętam film na youtube, gdzie jest mowa o tym, że znikają w tym kraju dzieci. Dlatego od jakiegoś czasu drzwi do albańskich szkół są zamykane i całości pilnuje stróż, który na koniec nauki skrupulatnie wydaje pociechy tylko rodzicom.

We Vlore napotykamy chyba pierwszą posprzątaną ulicę w kraju Skanderbega:

Vlore ma swoją chlubną kartę z racji tzw. wojny o Vlore. W 1920, gdy Włosi próbowali zaanektować te tereny, 4 tysiące Albańczyków wystąpiło przeciwko 20 tysiącom żołnierzy dobrze uzbrojonej armii włoskiej. Albańczycy często byli uzbrojeni w … miecze, kije i kamienie. Po dwóch miesiącach walk, Włosi zgodzili się podpisać traktat pokojowy i wycofać z Albanii. Pomyśleć, że przodkowie Włochów podbili pół świata…

Chciałbym powiedzieć, że idziemy spacerowym krokiem, ale to nie byłoby precyzyjne. Wleczemy się niemiłosiernie, zatrzymując gdzie się da. Zaczynamy od kawy za 2 złote w jednej z licznych kawiarni. Można też kupić kawę świeżo zmieloną na ulicy:

Kawa jak zwykle na Bałkanach pyszna, kawiarnia też wygląda ok, ale toaleta przypomina komórkę pełniąca funkcję magazynu: wiadra, mopy, kubły – ledwo zostaje przestrzeń dla fizjologii. Snujemy się dalej od jednego strzępu cienia do kolejnego, nim docieramy do baru z burkami i pizzą. Jedno i drugie tanie oraz smaczne. Nie chce nam się wychodzić, no ale dobra, co robić, nie będziemy tu siedzieć w nieskończoność.

Następny jest supermarket – wyjątkowo bogato zaopatrzony jak na Albanię. Mają klimatyzację, więc marudzimy w środku, aby opóźnić wyjście na ulice.

Tak chyba w półtorej godziny docieramy pod meczet Murada z 1557 roku, zaprojektowany przez jednego z lepszych architektów osmańskich. Ma to być przykład osmańskiego baroku, ale z trudem udaje się zobaczyć jakieś zdobienia.

Moja Lepsza oświadcza, że nie zamierza nawet wchodzić do środka i zostaje z Młodą na ławce koło meczetu. To efekt śliniących się na widok kobiety muzułmanów przy meczecie w Korce rok temu. Tu też w środku rzucają się w oczy rozwaleni na dywaniku mężczyźni czytający Koran. Nie mam śmiałości robić im zdjęcia niczym krowom na pastwisku. Rzucam okiem i wychodzę – wnętrze jest nieciekawe, zapewne dlatego, że za Hodży pełniło funkcję muzeum architektury.

Dalej napotykamy grobowiec Ismail Quemali – skromny, jak na człowieka, który przyczynił się do powstania deklaracji niepodległości Albanii, właśnie tutaj we Vlore w 1912. Zapobiegło to być może rozbiorowi Albanii między Serbię i Grecję. Przyjąwszy rok 1479 rok jako moment utraty niepodległości na rzecz Imperium Osmańskiego, mamy 433 lata niewoli narodu albańskiego. Polacy, nie narzekajcie!

Premier w spódniczce – kolejny znak, że Albańczykom potwór gender był niestraszny. (A nasz premier też mógłby spódniczkę założyć?)

Quemali pełnił funkcję pierwszego premiera Albanii od 1912 do 1914. Jego życiorys pokazuje typową dla Albańczyków karierę w państwie otomańskim: był przez jakiś czas prezydentem otomańskiego parlamentu.

Wydaje się, że teraz Albańczycy mają interesującego premiera, Edi Ramę, profesora sztuki, malarza i rzeźbiarza, który kilka lat temu dostał tytuł Burmistrza Świata za zarządzanie Tiraną. (W Warszawie nie ma takich ambicji?) Chyba wiele polskich miast skorzystałoby, gdyby ich burmistrz miał poczucie estetyki.

Symptomatyczne, że Rama jest od dekady członkiem ugrupowania socjalistów, takiego albańskiego SLD. Nieważne jakich okrucieństw naród doświadczył, nieważne jaki kraj, zawsze wraca nostalgia do czasów, kiedy ktoś trzymał za mordę, ale w zamian tworzył państwo opiekuńcze, w którym każdy znał swoje miejsce. To dużo daje do myślenia o ludzkiej naturze…

Niedaleko grobowca premiera, Pomnik Niepodległości, gdzie Quemali i inni twórcy albańskiej państwowości wyrzeźbieni są u podstawy pomnika (detal ten poświęciłem na rzecz bardziej artystycznego ujęcia):

W parku na ławeczce staruszkowie grają w karty, a my zapuszczamy się w boczną uliczką. Okolica zaczyna wyglądać bardzo biednie, ludzie patrzą na nas z większym zainteresowaniem niż gdzie indziej, instynkt każe mi się wrócić, a przejmujący zapach moczu przyspiesza tę decyzję. Wracamy na główną ulicę, gdzie na kolejnym skrzyżowaniu, niedaleko dawnej osmańskiej wieży zegarowej, zostajemy zaatakowani.

Daliście się nabrać? 🙂 Nie, nie przez bandytów, ale przez cinkciarzy. W sumie jedni i drudzy chcą od nas pieniędzy…
– No, thank you. No, no, no, thank you. No, thank you. No!

Zawracamy na ławeczkę koło meczetu. Siadamy w cieniu i zbieramy siły, aby dalej brnąć. Postanawiam wspiąć się na sąsiednie wzgórze, aby zobaczyć świątynię bektaszytów. Nikt nie chce mi towarzyszyć – wolą siedzieć na ławce i poczekać na mnie, więc przy tym braku entuzjazmu ruszam sam. Schodzę z Boulevard Ismail Quemali w zakamarki i zaczyna się Albania jaką lubię: chaos, syf, śmieci, wąskie uliczki z dziurami, architektura końca świata, kilka nowych budynków.

Idę na wyczucie, wybierając ścieżki i dróżki wijące się do góry. Po drodze mijam bunkier w czyimś ogródku – jeden z 600 tysięcy schronów, pamiątka obsesji Hodży, świadectwo „kultury strachu” jaką zbudował.

W pewnym momencie otwiera się duża żelazna brama. Pojawia się w niej chłopiec, może piętnastoletni. Na mój widok mówi „Hallo”, jakbym był dobrym znajomym. Odpowiadam „Hallo”. Chłopiec chowa się i zatrzaskuje bramę. Wyglądało to tak, jakby otworzył ją tylko po to, żeby mnie pozdrowić, choć nie mógł widzieć, iż nadchodzę. Metafizyczny moment, kontakt z duchem Albanii – na chwilę dał się zobaczyć i rozpłynął w powietrzu.

Docieram na górę. Jest tu dziwna budowla z zadbanym ogrodem. Nie bardzo przypomina tekke, świątynię bektaszytów, których świętą górą jest wspomniany w jednym z poprzednich odcinków masyw górski Tomorri. Może to mauzoleum w którym pochowano Kusum Baba, świętego tej islamskiej sekty?

Legenda głosi, że Kusum Baba wjechał do Vlore w XV wieku, ale rozbójnicy napadli go i ucięli mu głowę. Jak na świętego przystało Kusum Baba nie stracił zimnej krwi (czyli „nie stracił głowy”), tylko podniósł swoją makówkę i kontynuował podróż właśnie na to wzgórze, gdzie został pochowany i które nosi jego imię. (Podziwiam spokój gościa – sam bym się chyba trochę zdenerwował w takiej sytuacji.)

Opis w przewodniku jest niejasny. Czy Baba jest pochowany w tekke (świątyni)? Czy jest ona tożsama z mauzoleum, czy są to dwie osobne budowle? Wciąż nie widzę żadnej świątyni. Te budynki wokół to być może coś w rodzaju plebani, ale nie ma absolutnie nikogo, aby się zapytać.

Ze wzgórza Kusum Baba da się zrobić fajne panoramy Vlore. Można nie lubić tych bloków, ale nie da się ukryć, że nadają albańskim miastom swoisty charakter.

Jest także na wzgórzu okazały hotel, na którego teren nie wchodzę, ale świątyni nie ma… Schodzę więc na dół do rodziny czekającej na ławeczce. Padam z nóg, bo zostawiłem czapeczkę w aucie. Potem zerkam do góry i kurcza jego mać! Stad widać moją świątynię! Okazuje się być na terenie hotelu, który widziałem na górze!

Obiekt po lewej u góry – niezdobyta podczas mojego letniego podejścia bektaszycka tekke:

Oczywiście nie ma mowy, żebym ponownie właził na szczyt w tym ukropie. Siedzimy dalej na ławeczce. Czas mija, a zmęczenie upałem nie…

Po drugiej stronie ulicy dworzec.
Gapię się.
Czas leci…

Albański dworzec:

Podjeżdżają minibusy i samochody osobowe, kierowca krzyczy dokąd jedzie, ludzie pakują się do środka, a czasami pojazd czeka, póki wnętrze nie zapełni się tak, by kurs stał się opłacalny. Zauważamy gościa pełniącego rolę kierowniczą: podchodzi do wszystkich, którzy tu stają i bierze od nich jakiś haracz. Może odbiera udziały dla albańskiej mafii…

Ale dobra, zwleczmy się z ławki i wracajmy do auta. Czuję się strasznie zmęczony i śpiący – ta noc była niespokojna. Pakujemy się do kolejnej kawiarni na lody i ziemne napoje. Ja biorę kawę i jest to błąd! Zamiast się schłodzić, podbijam temperaturę ciała. Efekt jest taki, że mam pierwsze, lekkie oznaki udaru, albo przynajmniej przegrzania organizmu. Z powodu klimatyzacji nie chcę opuszczać wnętrza, które, nawiasem mówiąc, ma bardzo nowoczesny wygląd, i co zabawne, non stop chodzi po nim sprzątaczka z mopem i przeciera podłogę. W Krakowie byłoby raczej nie do pomyślenia, ale tutaj bierze się to zapewne za plus, gdyż jest świadectwem czystości w kraju, gdzie życie publiczne toczy się wśród śmieciach i w brudzie.

Po drodze napotykamy jeszcze dom kolejnego polityka Eqerem Bey Vlora, siostrzeńca Quemali.

Tak jak i wujek, Eqerem Bey Vlora pracował w otomańskiej administracji zanim przyłączył się do walki o albańską niepodległość. Jednego nie rozumiem: dlaczego ten pomnik tu stoi, szczególnie w kontekście wspomnianej wcześniej wojny o Vlore, jeśli Eqerem Bey Vlora poparł włoską inwazję w 1939 roku i miał bliskie kontakty z faszystami? Hmm, czegóż się nie wybacza…

W końcu docieramy do samochodu. To był jeden z najwolniejszych spacerów w moim życiu. Marzę o świeżej bryzie owiewającej mi twarz (nasze auto od kilku lat ma zepsutą klimatyzację i chłodzenie zapewnia otwarta szyba i zimny łokieć).

Jedźmy, jeźdźmy już, na miłość boską!


CIĄG DALSZY>>>

Ten wpis został opublikowany w kategorii Albania i oznaczony tagami , , , , , , , , , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

6 odpowiedzi na „6a – Vlore – niepodległość, Kusum Baba, ale przede wszystkim upał

  1. centryfuga pisze:

    Vlore (w którym wprawdzie nie byłem) zawsze kojarzy mi się z Flamutari. W czasach dzieciństwa, gdy o grafice 3D nikt jeszcze nie słyszał, a dylematem każdego posiadacza komputera było dokupić kartę dźwiękową czy CDROM, istniała gra Sensible Soccer. Możliwość wyboru drużyny z każdego kontynentu, banalnie prosta obsługa, olbrzymia grywalność i tryb kariery! I właśnie w trybie kariery jak grało się drużyną z Polski to bardzo często w eliminacjach do LM system losował Flamutari jako przeciwnika. Była to drużyna łatwa do pokonania, więc jak w rozpisce na nowy sezon pojawiała się ekipa z Vlore to budziło to masę radości 😉

  2. izanoto pisze:

    Po kolei:
    Partia Socjalistyczna aktualnie nie ma nic wspólnego z komuchami i nie można przełożyć jej na SLD. Nie, nie, nie, nie…. Partia Demokratyczna to już bardziej stare komuchy (z Sali Berishą na czele). Historia to jedno, ale praktycznie wygląda to kompletnie inaczej. Dlatego głosowanie na Ramę to raczej odejście od starego stylu rządzenia.

    O samym Edim nie będę się wypowiadać, bo o tym się już napisałam dużo 🙂 (podkochuję się)

    Na grobie Qemalego to nie Qemali tylko Lab w tradycyjnym stroju. On się nazywa Flamurtari – nie mam pojęcia jak to przetłumaczyć, Flamuri to flaga – więc to Pan Flagowiec 😉

    Ojciec Kuzum jest pochowany na terenie centrum tam gdzie jest Tekkie (nie w tym wielkim zielonym budynku), ale jak pójdziemy drogą w głąb. Po lewej mamy taras restauracji. Mały – bardzo ładny budyneczek.

    • panhoryzontu pisze:

      // Dlatego głosowanie na Ramę to raczej odejście od starego stylu rządzenia.
      W to nie wątpliłem, ale myślałem, że przełożenie partii na polskie warunki jest prostsze.
      Choć jak spojrzeć na polskie podwórko to właściwie ze stylu wypowiedzi, postulatów ekonomicznych i politycznych, osobowości partyjnych, najbardziej dawnych komunistów przypomina nie SLD, ale …

      // Na grobie Qemalego to nie Qemali tylko Lab w tradycyjnym stroju.
      Coś czułem, że za skromnie wygląda… 🙂

      // Ojciec Kuzum jest pochowany na terenie centrum tam gdzie jest Tekkie (nie w tym wielkim zielonym budynku), ale jak pójdziemy drogą w głąb. Po lewej mamy taras restauracji. Mały – bardzo ładny budyneczek.

      Czyli klaryfikując, zarówno Tekkie jak i miejsce pochówku Kusumbaby (mauzoleum), są na tereniu hotelu z widokową restauracją, a ten kompleks przed terenem hotelu to …?

      • izanoto pisze:

        Ajć napisałam dziwnie…
        Korekta do wpisu:
        Ojciec Kuzum NIE jest pochowany na terenie centrum tam gdzie jest Tekkie (nie w tym wielkim zielonym budynku), ale jak pójdziemy drogą w głąb(…)

        Czyli budynki w wściekle zielonym kolorze za murem to obiekty bektaszytów (centrum administracyjne, tekkie i tak dalej). Idąc dalej mamy mauzoleum (mały budyneczek), prowadzi do niego ładna dróżka, są drzewka i w okół półki na świece (przy samym zboczu). Po lewej mamy kompleks restauracyjny.

Dodaj komentarz