22b Berat – Miasto tysiąca okien (II)

Obchodzimy wzgórze i postanawiamy wejść na twierdzę raczej niż wjechać na nią autem.

Po drodze napotykamy muzeum etnograficzne, do którego chętnie wstępujemy.

Nie wolno tu robić zdjęć w przeciwieństwie do wielkiego domu w Girokastra. A szkoda, bo charakter budynku, mimo podobieństw, jest inny. Dyskretnie cykam chociaż 3 fotki:

Szczególnie fajny jest przestronny otwarty salon:

Swobodnie mogę za to sfotografować tutejszą turecką toaletę, chyba pierwszą na tych wakacjach, która jest czysta, zadbana i wygląda niemal jak happy end, do tej, zbliżającej się do końca, relacji:

Wdrapujemy się ścieżką na Kale (czyli wzgórze z twierdzą), trawersując strome zbocze i wchodzimy jakąś boczną bramą w otoczeniu śmieci.

Jak się później okaże, uniknęliśmy przez to groszowej opłaty za wejście, którą uiszcza się przy bramie głównej, a do której trafia większość turystów podjeżdżających tu autem. Koło bramy znajduje się ta cerkiew św. Teodora, o ciekawym kształcie:

Twierdza jest zasadniczo z XIII wieku i oprócz domów, są tu pozostałości tureckich meczetów i bizantyjskich kościołów (podobno było ich tu kiedyś 20!).

O tym, że Turcy pobłażliwie obchodzili się z prawosławiem, świadczy fakt, że w XVI wieku powstała tu szkoła ikonografii mistrza Onufrego. I to właśnie jego muzeum znajduje się w katedrze św. Mikołaja. (Zakaz zdjęć w środku.)

Warto oglądnąć znajdujące się tu freski i ikony, wypatrując szczególnie jaskrawej czerwieni, która mistrz Onufry sam wynalazł, a Francuzi nazywali „czerwienią Onufrego”. Nigdy nie zdradził tajemnicy barwnika i sekret umarł razem z nim.

Z „czerwonego” meczetu ostał się jeno minaret:

W pewnym momencie woła nas jakiś Albańczyk i zachęca do oglądnięcia mozaiki, którą właśnie odkopali pracujący tu archeolodzy. Kiedy docieramy na miejsce okazuje się, że zdążyli już jednak mozaikę zasypać piaskiem! Ale spodobała nam się życzliwość Albańczyka, który mógł nas przecież potraktować jak powietrze.

Do zbocza cytadeli przylgnęła cerkiew Trójcy Świętej (niestety zamknięta):

Twierdza oferuje rozległe widoki na wszystkie strony świata:

Ten budynek w nowszej części miasta budzi nasze szczególne zainteresowanie. Wydaje się próbą skopiowania Białego Domu. To chyba jedyny kraj, w którym muzułmanie kochają Amerykę.

Schodzimy na dół wzgórza, gdzie można jeszcze obejrzeć trzy meczety.

Meczet Kawalerów nosi swoją nazwę od asystentów sklepowych, często wolnego stanu, których lokalni kupcy używali jako swoją prywatną milicję. Tutaj zapewne zbierali się by prosić Allacha o żonę.

Równie ciekawa jak meczet, wydaje się klinika dentystyczna na 9 metrach kwadratowych. Ceny zapewne nie wygórowane:

Miasto leży pomiędzy dwoma wzgórzami Tomorri i Shpirag, z którymi związana jest legenda o dwóch olbrzymach, o takich właśnie imionach. Zakochani w tej samej dziewczynie stoczyli zaciekły bój, który zakończył się śmiercią obydwu. Gdy upadli, zamienili się w góry, a łzy dziewczyny utworzyły rzekę Osum, w której sama utonęła. Po prostu tragedia.

Na Shpirag widnieje napis „NEVER”.

Zastanawiam się o co się rozchodzi i zagadkę rozwikłam dopiero później w domu, kiedy zaglądnę do wikipedii:

Ktoś złośliwie przerobił imię albańskiego dyktatora „ENVER”. Never Enver. Miejmy nadzieję, ze „never”, choć historia nie skłania do optymizmu.

Wielkie napisy to już albańska tradycja.

Stasiuk pisze o tym tak:

”Wiejscy nauczyciel układają z kamieni wielkie hasła na wzgórzach. „Czujność, czujność, czujność.” „Najniebezpieczniejszy wróg, to wróg o którym się zapomina.”, „Trzeba myśleć, trzeba pracować, trzeba żyć jak rewolucjoniści” […] Kamienne hasła najlepiej widać z góry, z nieba. Stanowiły wyzwanie dla wszechświata. Zdaje się, że to był plan maksimum, w którym nie chodziło ani o Chiny, ani o Sowiety, ale o nawrócenie całego kosmosu.”

Na koniec spaceru po mieście, lądujemy w restauracji położonej przy uliczce ciągnącej się wzdłuż Osumu, niedaleko wspomnianej lodziarni. Kelner i kucharz w jednej osobie jest Włochem i mówi tylko po włosku, ale zaraz pojawia się albański właściciel i wdaje się z nami w dłuższą rozmowę po angielsku.

Okazuje się, że jest inżynierem w lokalnej fabryce, a na odnowienie lokalu wziął kredyt i jest ewidentnie dumny z tego, że udało mu się go odrestaurować w starym albańskim stylu. Narzeka na korupcję, ale wierzy w lepszą przyszłość kraju. Wspomina jak kiedyś odwiedził Kraków i życzy nam miłego pobytu w Albanii.

Czas pożegnać się z Beratem. Dualizm Tomorri i Shpirag sprawia, że zestawiam ze sobą niepełnosprawnego z Goricy i naszego inżyniera restauratora z Mandalem. Jeden niczego nie osiągnął i nie osiągnie, drugi osiągnął już dużo i wszystko przed nim. Jeden ledwo komunikuje się ze światem, a drugi nawet z obcokrajowcami. Jeden mieszka w Goricy, a drugi w Mandalem. Codziennie patrzą na drugi brzeg rzeki Osum. I nigdy się nie zobaczą.

* Jak potoczył się los restauracji i lodziarni z gąłkami za grosze, dowiesz się, czytając moją drugą albańską relację.


CIĄG DALSZY>>>

Ten wpis został opublikowany w kategorii Albania i oznaczony tagami , , , , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz