Z Kokino ruszamy na imprezę, konkretnie wesele. Impreza zaczęła się przed tysiącami lat i trwa do dziś, jakieś 50 kilometrów od Kokino. Nie wszyscy jednak spieszą się do zabawy. Na przykład ten „pan” pracuje, i to bez ludzkiej pomocy:
Na weselę jest drogowskaz, więc wystarczy skierować się na Kratovo i około 10 kilometrów przed nim skręcić w polną drogę w prawo. Droga czasami budzi wątpliwości, szczególnie na ostatnim odcinku wysiadam z auta i oglądam nierówności pod kątem niskiego zawieszenia Octavii. Jakiś pasterz zapewnia mnie „Możie, możie…” No to jak możie, to próbujemy i szczęśliwie dojeżdżamy do końca.
Turystów oczywiście zero i brak kasy biletowej, ale jest już ogrodzenie.
Welcome to Kameni Kukli, czyli Kamiennych Lalek/Kukieł.
Kamienne Lalki to wulkaniczne ostańce. Zapewne skała wokół Lalek była bardziej podatna na erozję i wymyły ją wiatr i woda, a została tylko twardsza skała. Ale głowy bym za to nie dał.
Legenda mówi o młodzieńcu, który wpadł na poligamiczny pomysł, aby ożenić się z dwiema dziewczynami, które mu się podobały. Pikanterii sprawie dodaje fakt, że chciał to zrobić w jednym dniu.
Jedna z panien młodych napatoczyła się akurat w momencie drugiego ślubu, zobaczyła ukochanego z inną i rzuciła na towarzystwo klątwę, aby zamienili się w kamień, co niezwłocznie się stało. Legenda może być związana z lokalną tradycją, aby nie mieć dwóch wesel w ten sam dzień, bo jak się panny młode zobaczą, to będzie nieszczęście.
Niektóre osoby z orszaku weselnego są podpisane na tabliczkach.
Nos jak u Pinokia – nie będę się zakładał, ale to może być teściowa:
Ruszamy dalej, aby dotrzeć do Kratova, gdzie chcemy w bankomacie zaopatrzyć się w gotówkę i przespać, dla odmiany, w tamtejszym hotelu.
Bankomat w Kratovie, owszem, znajdujemy, i hotel nawet też, ale okazuje się być w … remoncie. Ale pech! Zdobywanie informacji w jednej z lokalnych restauracji nie pozostawia wątpliwości: nie ma więcej możliwości noclegu w Kratovie. Trzeba jechać kolejne 15 kilometrów do sąsiedniego Probistip, gdzie faktycznie na wjeździe jest jeszcze obiekt z czasów komunistycznych, mieniący się hotelem.
Jesteśmy jedynymi gośćmi. Pan w recepcji ledwo po macedońsku mówi, nie mówiąc o angielskim, ale dostajemy pokój na cztery osoby.
Bardzo mi się podoba ta meblościanka rozdzielająca pomieszczenie na dwie części – prawdziwy skansen socrealistycznego urządzania wnętrz:
Za serce porywa też stan wykładziny podłogowej:
Prysznic okazuje się OK. Wyjdzie zapłacić 170 zł za tę przyjemność, ale nie żałujemy. Nasze utwardzone karimatami plecy zasługują raz na jakiś czas na trochę miękkiego luksusu pod krzyżem. A zatem do spanka…
A przed spankiem ostatnia refleksja: co się stało z wódką z tego wesela?
Też skamieniała?