20d – Górne Qeparo – moja perełka

Jedziemy zatem parę minut na południe. Na horyzoncie wyłania się plaża Qeparo:

i plaża Borschi:

Natomiast nasz cel leży jakieś 300 metrów nad poziomem morza – Stare Qeparo, albo Górne Qeparo (Qeparoi i Sipërm) – i prezentuje się pięknie jak diadem w koronie:

Dolne Qeparo jest nieszczególne, choć czytałem, że jest tu do sprzedania spory kawał ziemi pod infrastrukturę turystyczną (150 euro za m2 jakbyście chcieli kupować.)

Aby dostać się do Górnego Qeparo, trzeba wjechać trzysta metrów pod górę na odcinku około 1,5 kilometra. Droga zatem wygląda tak: sto metrów pod kątem 45 stopni (co oczywiście nie jest możliwe 😀 ), potem zwrot o 180 stopni i znowu 100 metrów pod katem 45 stopni, tyle że w drugą stronę. Nie warto nawet wspominać, że droga jest szeroka na jedno auto, a mijanek jest mało. Ciągle trzeba zmieniać biegi miedzy jedynką i dwójką. Ogólne wrażenie jest takie, że jak się zatrzymasz, to się stoczysz na dół.

Gdzieś w połowie tego wjazdu zaczyna nam coś dymić i śmierdzieć. Nie znamy się na autach, więc nie wiemy na ile to groźne, a na ile nie. Zawracać nie ma jak, droga ciągle do góry, w aucie coś się hajczy, a do góry jeszcze sporo – żyć nie umierać!

Wreszcie po kolejnym zakręcie, wyłania się zatoczka, gdzie jest trochę miejsca na zaparkowania auta. Jest tam też Francuz z małym Citroenem, który daje nam do zrozumienia, że dalej nie należy jechać. Górne Qeparo leży tuż tuż przed nami:

Razem z Francuzem oglądamy auto, wąchamy, zaglądamy pod maskę… Wskaźniki na panelu nie pokazują niczego złego. Nic nie jesteśmy mądrzejsi…Czuć tylko smród gumy lub plastiku. Mówię trudno, i ruszamy do wioski, lecz w głowie kołacze mi się myśl, że przyjdzie nam niedługo zjeżdżać tą drogą i nie jest to nic pocieszającego.

Górne Qeparo zamieszkuje ludność greckiego pochodzenia, mówiąca zarówno po albańsku jak i po grecku, i to w archaicznych akcentach, czyli od biedy możemy powiedzieć, że jesteśmy w Grecji. Na Bałkanach granice to rzecz raczej godna Monty Pythona.

Uwielbiam takie nieskażone wioski. Nie spotykamy tutaj żadnego turysty.

Ze względu na architekturę jak i na położenie, Górne Qeparo ma olbrzymi turystyczny potencjał i myślę, że za 20 lat będzie to miejsce z noclegami za 200 zł lub więcej za dwójkę, ale póki co, można snuć się po kocich łbach, zaglądać w puste zakątki i budzić ciekawość tubylców.

Zresztą niektórzy tubylcy też budzą moją ciekawość: 😀

Te odległe ruiny przywodzą mi na myśl Machu Picchu, z zachowaniem proporcji oczywiście:

Chciałbym udać się do nich, ale słońce jest coraz niżej, a jazda po ciemku po tej drodze, z dymiącym autem, byłaby samobójstwem, więc choć żal mi kiszki ściska, rezygnuję. (Myśli Mojej Pięknej oscylują między zepsutym sedesem, a zepsutym autem i nie może się dziewczyna zdecydować co jest większą tragedią.)

Mam też w Qeparo mocne skojarzenia z wybrzeżem Amalfi:

Zresztą angielski poeta Edward Lear pisał, że niektóre budynki mają tu w sobie coś z weneckich pałaców:

Niektóre chałupy mają ponad 200 lat i są bardzo zapuszczone, albo opuszczone, czyli radość dla (moich) oczu.

W tamtych czasach budowa domu nie była indywidualną sprawą, ale wysiłkiem całej społeczności, która aktywnie w budowie uczestniczyła. To poczucie wspólnoty już tu podobno jednak zniknęło razem z wieloma mieszkańcami, którzy teraz pewnie pracują na zmywakach pobliskiej Italii i Grecji.

Jeśli podoba Wam się Qeparo, to nie odkładajcie wizyty. Albania ma wieloletnią strategię na zwiększenie budżetu poprzez rozbudowę turystyki. W 2011 11% produktu krajowego miało swoje źródło w 4 milionach turystów, którzy wtedy odwiedzili ten kraj.

Qeparo przyszłości będzie uładzoną wioską ze sklepami i knajpami pod turystów, gdzie lokalne babcie będą martwić się jak wcisnąć naiwnym „autentyczną” pamiątkę.

Zmierzch każe nam się zwijać. Czuję duże nienasycenie: nie poszliśmy do ruin, nie zatrzymaliśmy się w lokalnej knajpce na kawę, musiałem się spieszyć ze zdjęciami.

Ostatni spojrzenie na „moje” Qeparo”. Wrócę tu jeszcze!:

Póki co musimy ruszyć w dół, za co zabieram się z duszą na ramieniu. Okazuje się to równie stresujące jak wjazd pod górę, i niestety po kilku pierwszych metrach smród palonego plastiku pojawia się jak zły szeląg. Pokonujemy szczęśliwie pierwsze sto metrów, skręcamy w drugie, i tu nagle, z dołu wyjeżdża… betoniarka!!! Jaka piękna katastrofa!!! 😯 😯 😯

Przed betoniarką zasuwa na piechotę „przewodnik” betoniarki, który daje nam znać, że musimy wrócić do początkowej zatoczki. Dwieście metrów tyłem nad przepaścią z dymiąco-śmierdzacym autem?! Nie ma możliwości minięcia się, zawrócenia, i nie ma możliwości, aby betoniarka zjechała sama gdzieś niżej, bo jest za duża na mijankę. Jestem zatem przyparty do muru, albo raczej do przepaści u podnóża naszej drogi.

No więc co robić? Zaczynam się cofać. Pierwsze sto metrów pokonuję w miarę, ale jak przychodzi do wjechania tyłem pod górę na ostatni zakręt pod katem 180 stopni, z piszczącą Moją Piękną obok, to wymiękam… Manewr nie udaje mi się mimo kilku prób. 😈 Sprawę chyba utrudnia też fakt, że postanowiliśmy z Moją Lepszą wcześniej, przed zjazdem, mało używać gazu i hamulca, myśląc, że to ma wpływ na smród dobywający się z auta. Z takim postanowieniem w tyle głowy powyższy manewr jest oczywiście nie do wykonania.

Tracę nerwy, 👿 wychodzę z auta i pokazuję „przewodnikowi” betoniarki, aby sam sobie pokonał moim autem ten ostatni odcinek, co ów, nie przejmując się gazem, ani hamulcem, czyni raz dwa.

Sytuacja jest więc taka: jesteśmy tam gdzie byli, z auta cuchnie jeszcze bardziej, robi się coraz ciemniej, i czeka nas ponownie zjazd z tej pieprz…ej góry. A co będzie jak znowu jakieś auto się pojawi? ❓ 💡

Mamy uczucie, że to właśnie hamulce się palą, więc i tak niechybnie zginiemy podczas próby zjazdu. Ta refleksja działa na nas na tyle uspokajająco, że ponownie zbieramy się za spuszczanie się – bo tak trzeba to nazwać – w dół, na łeb na szyję, na spotkanie kolejnej betoniarki, śmieciarki, TIR-a i dźwigu…

Jakimś cudem udaje się szczęśliwie, w oparach palonego plastiku, dotrzeć na dół.

Potem po ciemku, nadmorskimi serpentynami (żadna przyjemność!) i wąskimi uliczkami Himare zatarasowanymi kompletnie wakacyjnymi Albańczykami lub ich mercedesami – zasuwamy do naszej kwatery, gdzie można odetchnąć i zastanowić się dokąd jutro dać się ponieść losowi, który może przybrać postać, na przykład, betoniarki…


CIĄG DALSZY>>>

Ten wpis został opublikowany w kategorii Albania i oznaczony tagami , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

2 odpowiedzi na „20d – Górne Qeparo – moja perełka

  1. ON. pisze:

    wow, marzy mi się to miejsce. niezłe fotki

Dodaj komentarz