21a – Przełęcz Llogara i Vlora – w drodze do Berat

DZIEŃ 21

Kobieta stoi w drzwiach i groźnie potrząsa złamanym sedesem. Rzucamy się do panicznej ucieczki z drugiego piętra, w dół po schodach, potem przez podwórko, do auta i z piskiem opon odjeżdżamy. Rzucony z góry zepsuty sedes, trafia nas w ostatniej chwili w tylną szybę!

Myślę, że scenariusz jakoś tak układał się w głowie Mojej Lepszej. W rzeczywistości nasza gospodyni tylko machnęła ręką i powiedziała, że to było straszne dziadostwo, kolejna zepsuta deska sedesowa, która tu się złamała. Absolutnie nie chciała żadnej finansowej rekompensaty, dodając, że po dobrą deskę musi się wybrać do Vlory.

No cóż, póki co, to w kierunku Vlory posuwamy się my.

Było w planie zostać na riwierze trzy noce, ale skoro kwatera znalazła się tylko na dwie, to jedziemy na północ, choć niejedna sympatyczna wioseczka jeszcze się tu kryje – na przykład ta mijana osada:

Zatrzymujemy się na najbliższej, pierwszej lepszej plaży:

Nic specjalnego, kupa ludzi, woda ciepła, hotele. Szybko się zmywamy i kierujemy ku Przełęczy Llogara, czyli na wysokość około 1010 m n.p.m.

Trochę mało zatoczek, droga wymagająca dużo uwagi, w sumie robię tylko kilka zdjęć. Nie sprzyja ich robieniu również utrzymujący się swąd gumy, plastiku, czy Bóg wie czego…

Na dole przepaści rzuca się w oczy Perroi i Thate (Suchy Potok) :

W miejscu, gdzie można się na dłużej zatrzymać autem, przyciąga uwagę pan sprzedający pamiątki z budynkiem pokrytym graffiti w tle – bardzo mi pasuje to do albańskiego klimatu. Ludzka forma życia opierająca się nicości na skraju przepaści…

Tak, tu lepiej ostrożnie stąpać:

… bo można spaść kilkaset metrów w dół:

Droga z drugiej strony Przełęczy Llogara jest już mniej malownicza, ale wciąż niczego sobie:

Wjeżdżamy do Vlory, gdzie poruszanie się autem to istny Sajgon, ale ja lubię chaos. Uderzamy na plażę również tutaj. Trochę to dla nas nietypowe, aby dwa razy w ciągu dnia włazić do wody, ale upał jest potworny. Na piachu mnóstwo ludzi. Chcemy się pożegnać z Morzem Jońskim, bo za chwilę odbijemy od niego na zawsze. Ponieważ czystość wody budzi moje podejrzenia, każę dzieciom nie wchodzić wyżej niż po kolana.

Siadamy w plażowej kawiarni na kawę i frytki, a potem główną arterią wyjeżdżamy z Vlory. Na peryferiach zatrzymujemy się w lokalnym supermarkecie i tu Moja Piękna odkrywa, że diabli wzięli jej torebkę, a dokładniej, jedną z dwóch torebek jakie nosiła. Na szczęście były w niej mało istotne drobiazgi, z których najbardziej nam jest żal mozaiki z Butrint. Torebka najprawdopodobniej została w kawiarni na plaży. Uznaję za mało prawdopodobne, aby jeszcze tam była, więc nie decyduję się na powrót.

Koło Fier trafia nam się kolejna mała przygoda. Skręcamy w drogę, która wydaje mi się, że zaprowadzi nas do Berat od południa.. Droga – jak to Albania – jest … nówką i w wielu miejscach jeszcze nakładają siatki przeciw osuwającym się kamieniom.

Jedziemy tak sobie przyjemnie po pustym niemal asfalcie i jest super, tylko jakoś nie mogę znaleźć mijanych wiosek i miasteczek na mojej, średnio dokładnej mapie. Gdzieś po pół godzinie jazdy zatrzymuję się przy drogowej knajpie, by dopytać się o Berat.

Na pomoc rzuca się całe towarzystwo w postaci Francuzów i Włochów. Tak naprawdę są to Albańczycy, którzy życie ułożyli sobie poza Ilirią. Wspomagając się wzajemnie, dają mi do zrozumienia, że dalej jadąc tą drogą, nie dojadę do Berat. Każą się wrócić do Fier, skierować na Llushję i stamtąd jechać do naszego celu. No trudno, wracamy jakieś 40 kilometrów z powrotem.

W okolicy Fier, na przedmieściach, widzę pokaźny zakład naprawy samochodów. Zaliczyliśmy już serbski i macedoński, aż wstyd byłoby odpuścić albański serwis. Zjeżdżam, i po angielsku dogaduję się z szefem czy by nie zerknął dlaczego tak śmierdzi. Mechanik wkracza do akcji i po kilku minutach wydaje wyrok: sprzęgło się podwędziło, ale wszystko jest w porządku. Radosna to nowina, tym bardziej, że nawet nie chcą grosza za to oglądactwo.

Przed Berat zaczynam się intensywnie rozglądać na miejsce do noclegu, ale okolica jest gęsto zaludniona, tereny rolnicze, nie ma gdzie przycupnąć na noc. Domy całkiem wypasione, choć ich status obniżają wszechobecne bałkańskie śmietniska:

Albańskie “solary” można zobaczyć w tej okolicy niemal na każdym domu:

Pluszaki zaś wiszą, aby odgonić złe duchy:

Gdy jakieś 10 kilometrów przed Berat dostrzegam napis „camping” nie waham się i skręcam. Sto metrów od drogi, przy solidnie wyglądającym domu, jest prywatny camping na kilka aut. Cena za noc niewygórowana, bo 60 złotych. Wokół kamper Angoli i auto Francuzów. Cicho, spokojnie, łazienki też w bardzo dobrym standardzie, tak, że nie będzie kolejnej przygody toaletowej.

Bardzo miła gospodyni proponuje nam obiad. Ma tylko jakieś tam mięso, pizzę, frytki i sałatkę. OK, bierzemy. Dostajemy miejsce na piętrze, na balkonie domu, sztućce przynoszą dzieciaki gospodyni, stawiają też michę domowych soczystych winogron, które znikają w ciągu 30 minut jakie potrzeba by pojawiło się główne danie. Jest super, a jego największa atrakcją okazuje się sałatka z domowych pomidorów, ogórków, oliwy i sera koziego – do pożarcia w olbrzymich ilościach. Rewelka. Na koniec kawka, i życie zdobywa nowy blask! (Za 2 spore pizze, 2 porcje steku z frytkami i tzatziki, ową wielką pyszną sałatkę, misę winogron, 4 wody i 2 kawy, płacimy 80 złotych.)

Zasypiam, zastanawiając się czego dzisiaj się nauczyliśmy…
Hmmm, odkryliśmy odpowiedź na ważne, nurtujące niejednego człowieka pytanie: „Dlaczego kobiety mają dwie torebki?”

Odpowiedź brzmi: „Aby móc jedną zgubić bez większych strat.”

Na kolejnych odkrywców czekają pozostałe zagadnienia:
„Dlaczego kobiety mają trzy torebki, cztery, pięć, …dziesięć,…?”


CIĄG DALSZY>>>

Ten wpis został opublikowany w kategorii Albania i oznaczony tagami , , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Jedna odpowiedź na „21a – Przełęcz Llogara i Vlora – w drodze do Berat

  1. Pingback: TOP 10 ALBANIA – największe atrakcje turystyczne Albanii | Zaplanuj Twoją podróż po Bałkanach

Dodaj komentarz