4a – Kanion Ossumi – miłe złego początki

DZIEŃ 12

WIECZOREM

Fuck, fuck, fuck!

Dzisiejszy wieczór zaczyna się równie dziarsko jak wczorajszy kończył, gdy tłukliśmy podwoziem o kamienie. Otwieram bagażnik auta, a tam, z lewej strony, małe jeziorko. Zapomniałem, że w tym miejscu moje auto przemaka (zapewne jakaś uszczelka jest niedopasowana).

Wyciągam z bagażnika coś, co kiedyś było mapą tej części Bałkanów, a teraz wygląda jak ręcznik po kąpieli. Potem czas na przewodnik – mokry jak gruba, zużyta chusteczka higieniczna dużych rozmiarów. Z każdą rzeczą odkrywam dramatyczny wymiar lokalnego tsunami.

Oto i kulminacja rozpaczy: laptop – z jednej strony jest ewidentnie mokry. Pędzę z nim do naszego hotelowego pokoju i podłączam. Windows odpala, ale wkrótce zaczynają się trzaski jakby coś się przepalało. Nie czekam końca i wyłączam sprzęt. Przepadły zdjęcia, które do tej pory przerzucałem z karty na komputer? Czuję się lekko zrozpaczony.

Obraz rozpaczy (ręcznik na głowie chyba mi dzieci dla jaj położyły). Po lewej u góry suszy się mapa:

RANO

Zjadłszy śniadanie, Młoda rzyga – to wyznaczy zakres tego co będziemy dziś robić. Póki co, ten z naszych znajomych, który zna się na mechanice, udanie montuje nam klapę pod podwoziem przy pomocy plastikowych klamer, co też będzie miało wpływ na to jak nasz dzień się zakończy.

Zwinąwszy obóz i otrzepawszy się z kurzu, ruszamy z powrotem na most. Jest pomysł, aby sięgnąć po lokalnego przewodnika, bo za nic nie możemy sami znaleźć zejścia do wąwozu.

Jeden z naszych znajomych udaje się do pobliskiej kafejki (czyli budy ze stolikiem na zewnątrz, a może to nawet nie kafejka, tylko budynek o nieznanym przeznaczeniu) i wraca z dwoma gośćmi. Bardziej pozbierany z nich próbuje po włosku ustalić skąd jesteśmy.
– Cracovia, Polonia.
– Aaaa, Papa Giovanni Paolo!
– Si, si. – cieszę się, że już zostałem przypisany do narodowej kategorii: sympatyk Wałęsy, głęboko praktykujący katolik, i oczywiście miłośnik polskiej wódki ze skradzionym samochodem. Albańczyk też się cieszy, że uporządkował sobie poznawczo świat, ergo uprościł sobie życie.

Albańczyk-poliglota niestety zawraca, a my zostajemy z przewodnikiem-monoglotą, który oszczędnie mówiąc po albańsku i raczej polegając na gestach, kluczy między krzakami, by stromą ścieżką – nie do odkrycia dla niewtajemniczonych – sprowadzić nas na dół wąwozu. Moja Lepsza została z Młodą przy aucie, Młody idzie ze mną.

Zaraz po zejściu na dół, trzeba się przeprawić na drugą stronę rzeki. Nurt Ossumi jest silny – trzeba ściągnąć klapki, aby nie zaryły się na amen w błocie i należy nie dać się przewrócić rzece.

Potem już jest łatwiej. Co chwila musimy przechodzić na drugi brzeg rzeki, ale nie jest to tak trudne jak pierwsza przeprawa i nawet przyjemne. W wąwozie jest sympatycznie chłodno, a Ossumi okazuje się zdumiewająco ciepła, niczym morze w Shengjin.


CIĄG DALSZY>>>

Ten wpis został opublikowany w kategorii Albania i oznaczony tagami , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Jedna odpowiedź na „4a – Kanion Ossumi – miłe złego początki

  1. Pingback: TOP 10 ALBANIA – największe atrakcje turystyczne Albanii | Zaplanuj Twoją podróż po Bałkanach

Dodaj komentarz